Przypominam sobie sceny z dość nietypowego filmu dokumentalnego BBC, zrealizowanego w 1992 przez polskiego reżysera, Pawła Pawlikowskiego. On właśnie wybrał się ze swoją ekipą na skaliste wzniesienia pod granią Trebevića, by sfilmować żołnierzy armii bośniackich Serbów, VRS na stanowiskach wysoko nad miastem.
W pierwszej scenie widać chłopców otrząsających jabłonkę przy wiejskim domu, w tle dwaj dojrzali, korpulentni mężczyźni przebierają się na trawie w mundury polowe, zbierają karabiny i taśmy amunicyjne i odchodzą. Potem słychać dźwięk gęśli i wiejski muzyk, zawodząc, zaczyna opowiadać bohaterską historię narodu serbskiego, w której oczywiście pojawia się strofa o Kosowym Polu i Turkach.
W szerszym kadrze na oświetlonej przedwieczornym miękkim światłem łące pojawia się cała grupa mężczyzn i chłopców otaczających pieśniarza i młoda kobieta, okrążająca ich na koniu. Piknikowa, niedzielna atmosfera.
Kolejne spojrzenie wydobywa z głębi kadru dwa moździerze na pozycjach, ze wkopanymi na stałe bazami. Oba wycelowane dokładnie w tym samym kierunku. Wieczór nie skończył się jeszcze, na zboczu mężczyzna zabiera się do koszenia zboża, młodziutki syn przynosi mu karabin.
Pieśniarz nadal śpiewa — w kadrze pojawia się końcówka masywnej lufy armatniej przesuwającej się poziomo z chrzęstem, zatem to wieża czołgu. Dalekie tło jest rozmazane. Kiedy kamera wyostrza, pojawia się widok osiedli mieszkaniowych w dole, kamera przesuwa się razem z lufą w prawo — odsłania się obraz zasnutego dymami po niedawnym ostrzale miasta.
Oprócz tego obrazu nie ma w tym filmie scen przemocy, on jest wstrząsający inaczej. W zamyśle Karadžića, który jest tu główną postacią — miała to być kolejna opowieść o wyjątkowości narodu serbskiego i jego misji dziejowej na Bałkanach.
W rzeczywistości film jest kolejnym dowodem zbrodni, i jego własnej odpowiedzialności — nie tylko za terror wobec Sarajewa, ale również za śmiertelne zatrucie umysłów prostych mieszkańców serbskich wiosek w Bośni ultranacjonalistycznym czadem. Jest tu wiele odwołań do Boga, honoru i męstwa, wiele prawosławnego wykluczającego mistycyzmu.
Na leśnej ścieżce pod Trebevićem Karadžić recytuje nawet niezdarnie swój własny wiersz. Jednak ta cała opowieść kończy się chorą zabawą w makabryczne safari, kiedy serbscy żołnierze dają postrzelać z ciężkiego karabinu maszynowego po ulicach miasta rosyjskiemu pisarzowi i poecie, Edwardowi Limonowowi.
Limonow, syn NKWDzisty, obieżyświat i skandalista należał wówczas do partii Żyrinowskiego. Odwiedził stanowiska snajperskie i artyleryjskie nad Sarajewem, odbywał rozmowy z Karadžićiem (jak poeta z poetą — nie szczędząc napuszonych metafor) i chwalił serbskie metody walki, twierdząc, że w taki sposób Rosjanie powinni odzyskać utracone republiki bałtyckie.
Najkrócej mówiąc — banda prawdziwych świrów. Znalazła niestety klucz do umysłów prostych ludzi. Film nazywa się Serbian Epics i można go oglądać na Vimeo i YouTube.
Najciekawsze, że są nadal Serbowie, którzy się nim chwalą z dumą. Eposy serbskie to trwały element tamtejszej kultury, „są zazwyczaj wykonywane w formie recytacji lub śpiewu przy akompaniamencie gusli, tradycyjnego serbskiego instrumentu strunowego. Mają regularną strukturę wersów i rymów, co ułatwia zapamiętywanie i przekazywanie ustne” - przypomina twórca filmu.
